A gdyby tak wylogować się na czas wakacji? Nie wchodzić na Facebooka, nie udostępniać zdjęć na Instagramie, nie karcić się, że nie odpisuje się na wiadomości od dalszych znajomych…
Wiem, zostawić telefon i wyjechać w Bieszczady to już dla wielu przesada, ale ile czasu potrafiłabyś/potrafiłbyś być offline? Zauważyłam u siebie odruchową kontrolę w ciągu dnia „gdzie jest mój telefon”. Zawsze muszę wiedzieć, gdzie go położyłam. Ile spraw by się w danym dniu nie działo, ile osób na raz nie zgromadziłoby się w domu, każdy mniej więcej wie (może prócz mojego teścia), gdzie położył swój telefon i co pewien czas kontroluje, czy nie dzwonił, nie wyświetlał powiadomień. A już nie daj boże zapomnieć go ze sobą, gdy wychodzimy! Swego czasu Facebook obiegły smutne grafiki z człowiekiem, którego głowę oplatają tajemnicze sidła wydostające się z ekranu telefonu. Albo inne, gdy matki lub dzieci wpatrzone są w ekrany, a życie z całym swoim pięknem, płynie gdzieś koło nich. Z jednej strony jesteśmy na bieżąco z newsami o znajomych i o świecie, czujemy się „obecni”, z drugiej umyka nam, że jaskółka właśnie przeleciała nam nad głową, że ktoś postawił obok nas kubek z jagodami zasypanymi cukrem, że nasze dziecko właśnie wkłada ślimaka do buzi, że ta chmura nad naszą głową ma zupełnie niesamowity kształt. Wiem, to brzmi jak stek frazesów, ale zastanówmy się ile faktycznie umyka nam z naszego życia, gdy wszystko zsumujemy, przez odwrócenie uwagi w kierunku ekranu. Gdy czuję niepokój, bo mój telefon jest rozładowany (pomijają fakt, jak zabójcze jest to dla jego baterii, o czym przy każdym kolejnym modelu ostrzega mnie mój mąż, prosząc „tym razem jej nie załatw”) myślę sobie, „hej, coś tu jest nie tak”…Ale przecież jaką to ciszę gwarantuje! Jaką chwilową wolność… Pamiętajmy, że wciąż są ludzie, którzy bardzo sumiennie przestrzegają zasad szabatu i nie używają elektryczności od piątku wieczór do sobotniego późnego wieczora, co dla wielu jest nie do pomyślenia. Ale JAKOŚ w tym XXI wieku potrafią funkcjonować, mieć znajomych i ich świat się nie zawala… Choć przecież wielu z nas właśnie w weekend część spraw towarzyskich załatwiamy online, telefonicznie, telewizyjnie. Oczywiście, można iść o krok dalej i odwoływać się do ostatnich, pojedynczych plemion żyjących na naszej planecie, które prawdopodobnie nie miały dotąd kontaktu z cywilizacją. I powiedzieć - ci to dopiero są wolni! My już z tych sideł się nie wyrwiemy. Pewnie nie. Ale możemy kontrolować ich uścisk. Iphony mają opcję powiadamiania o ilości czasu spędzonego przed ekranem. Cotygodniowe raporty pomagają nam kontrolować naszą uwagę. Do tego dochodzą ograniczenia czasowe na pojedyncze aplikacje. To wszystko jest bardzo pomocne zarówno dla nas samych, jak i dla dzieciaków. Bo pamiętajmy, że współcześni rodzice…oni to dopiero stają przed niesamowitym wyzwaniem, jakim jest wyrobienie pozytywnych nawyków u najmłodszych. Ale jak im nakładać ograniczenia, podczas, gdy wzrok nas samych często kierowany jest na ekran telefonu? I tu nie chodzi nawet o głupie scrollowanie, ale i odbieranie maili, śledzenie przesyłek kurierskich, czytanie e-booków, słuchanie Spotify… To, jaką postawę zaproponujemy najmłodszym wobec social mediów i w ogóle, internetu będzie miało w moim odczuciu ogromne znaczenie już za kilka, kilkanaście lat. Brak tej kontroli niestety już jest odczuwalny w ilości depresji u dzieci i prób samobójczych, do których dochodzi w coraz młodszych grupach wiekowych. Dobitnie i bardzo obrazowo wypowiedział się też na temat internetu w niedawnym czasie aktor Jan Englert, zarówno w wywiadzie dla culture.pl, jak i później w „Wywiadzie bez polityki” w TVN24 zatytułowanym „Jestem dziadersem”. Aktor zauważył, że, choć internet niesie ze sobą ogrom możliwości- stał się również miejscem tak wielu „śmierdzących” elementów, że wszystko co z niego wyciągniemy będzie czuć odorem tej bylejakości, która jednak w nim dominuje. Ktoś mógłby zarzucić, że nic dziwnego, że rocznik `43 nie radzi sobie z odpowiednim filtrowaniem treści i bierze internet zbyt serio, ale nie zapominajmy, że to wieloletni dyrektor Teatru Narodowego, zatrudniający młodych artystów, wykładowca akademicki i facet zasiadający w fotelu instytucji położonej w samym sercu Polski. On musi być na bieżąco, musi się w tym czasem zanurzyć, więc wie co mówi. Pytanie - jak od tego uciec? Czy to w ogóle możliwe? Czy gdybyśmy się wylogowali na rok, dwa, pięć, potrafilibyśmy się odnaleźć w rzeczywistości, którą zastaniemy? A może wcale nie musielibyśmy? Korci mnie, żeby to sprawdzić.